Zakończenie letniego sezonu żeglarskiego w Toskanii (relacja z rejsu)
O ile nie jest to rejon bardzo popularny wśród żeglarzy, o tyle to nie pierwszy nasz rejs na tym akwenie i jak zawsze my wróciliśmy nim zachwyceni.
Zacznijmy od tego, że nasze rejsy odbyły się pod koniec września. Widoczny był już koniec sezonu w tym rejonie Włoch. W marinach nie było żadnych problemów z wolnymi miejscami, jednak zawsze dzień przed wpłynięciem dzwoniliśmy do mariny, aby mieć rezerwację. Pływaliśmy jachtem Bavaria Cruiser 51/ 2017 s/y Rutilicus z firmy North Sardinia Sail. Jacht bardzo dobrze utrzymany, obsługa firmy czarterowej na najwyższym poziomie, z czystym sumieniem polecamy zarówno jacht jak i armatora.
Plany naszego rejsu zakładały odwiedzenie Elby, Capraię oraz północne porty Korsyki. Niestety pogoda napisała inny scenariusz i ominęliśmy północ Korsyki płynąc do portu w Bastia, ale o tym później.
Pierwszy dzień rejsu tradycyjnie zaczęliśmy od zakupów, to chyba najmniej przyjemna część, ale obowiązek trzeba spełnić W odległości ok. 500 metrów od mariny znajduje się duży, świetnie zaopatrzony supermarket Coop (https://maps.app.goo.gl/qML3E4yLradaWRus9 ), w którym robimy zakupy. Pożyczając wózki sklepowe, dostarczyliśmy je na jacht bez konieczności zamawiania taxi czy noszenia zgrzewek wody i kilogramów zakupów.
Nasza załoga liczyła 12 osób, na pierwsze zakupy na najbliższe dni wydaliśmy ok. 500 euro, co uważam, za bardzo przyzwoity rachunek biorąc pod uwagę co kupiliśmy i jakie ilości. Oczywiście kwota ta nie zawiera napojów alkoholowych, których na naszych rejsach nie kupujemy z kasy jachtowej. Od dawna przyjęliśmy zasadę, że kto pije, kupuje sobie alkohol taki jaki chce i w jakich ilościach ma ochotę we własnym zakresie.
Marina Cala de Medici jest bardzo ładną i nowoczesną mariną. Większość stacjonujących tam jachtów to jachty prywatne. Jest kilka firm czarterowych. Flota North Sardinia Sail, od której wynajęliśmy jacht liczy 11 jachtów jednokadłubowych i 3 katamarany. I jest to największa firma w tej marinie.
Nasz pierwszy kurs obraliśmy na Elbę, by po przebyciu 35 mil wpłynąć do Portoferraio, największego miasteczka na wyspie.
Portoferraio zgodnie z tym, czego oczekiwaliśmy, to urocze miejsce, przepięknie położone, z malowniczymi widokami, które cieszą oko po wejściu w górne partie miasteczka. Wzdłuż nabrzeża znajdziemy lokale gastronomiczne i sklepiki. Obowiązkowo należy udać się na spacer kierując się w górą cześć miasta, by podziwiać piękne widoki. Elba nazywana jest wyspą Napoleona, który został tu zesłany 3 maja 1814 i przebywał na wyspie do lutego 1815 roku. Jednym z ważniejszych punktów w mieście jest dom Napoleona, w którym obecnie znajduje się muzeum. Ten żółty budynek nie zrobił na nas żadnego wrażenia i o mały włos byśmy go ominęli, gdyby nie mieszkaniec wyspy, którego zapytaliśmy który to dom Napolena. Ponieważ byliśmy tam w niedzielę, nie mogliśmy wejść do muzeum, gdyż było ono zamknięte. Otwarte jest od poniedziałku do czwartku, bilet dla osoby dorosłej kosztuje 5 euro, dla osób w wieku 18-25 lat: 2 euro, do 18 lat wejście jest bezpłatne.
Po spacerze z pięknymi widokami usiedliśmy na małą kolację w jednej z restauracji. Po kolacji warto wybrać się na wieczorny spacer wzdłuż portu, z przerwą na Aperola w lokalnej knajpce. Chociaż o tej porze roku nie było zbyt wielu turystów, można było znaleźć miejsca, w których tętniło jeszcze życie.
W nocy obudziła nas burza. Grzmoty, błyski no i oczywiście deszcz. Niestety prognozy zapowiadały deszczowy kolejny dzień rejsu. Postanowiliśmy, że ten dzień zostajemy w Portoferraio, skąd udamy się na wycieczkę w głąb wyspy. Był to doskonały pomysł, gdyż jadąc autobusem przeczekaliśmy deszczowe chwile, by znaleźć się na wzniesieniu wyspy w mieście Marciana (https://maps.app.goo.gl/SqV2rNFdzTzArMPF8 ). To niewielka miejscowość położona na wzgórzu u zboczu Mont Capanne, w której rosną licznie kasztanowce, dęby i sosny.
Podróż trwała około godzinę i kosztowała 3,90 euro za osobę w jedną stronę. Bilety w dwie strony kupiliśmy w kasie na dworcu autobusowym w Portoferraio. Jadąc autobusem można podziwiać piękno wyspy, to zadziwiająco zielona wyspa! Niestety tego dnia niebo nie było błękitne, ale mogliśmy sobie wyobrazić jakie widoki są tu przy bezchmurnym niebie. To była cudowna wycieczka z pięknymi widokami mimo zachmurzonego nieba!
Kolejnego dnia rejsu po śniadaniu wyruszyliśmy w kierunku Korsyki, by po 40 milach żeglugi dopłynąć do portu Bastia. W Bastii mamy do wyboru dwa miejsca, w których możemy stanąć jachtem, nowszy port Portu di Turismu di Toga (https://maps.app.goo.gl/fc8T9CFN94CHjXKp7 ) i stary, urokliwy port Vieux port de Bastia (https://maps.app.goo.gl/SrNKRTQESBhZx4Z48 ), który zdecydowanie bardziej polecamy. Marina otoczona jest licznymi knajpkami, które niestety nie należą do najtańszych. Ogólnie ceny na Korsyce wyższe niż w miejscach po włoskiej części rejsu.
Bastia to drugie co do wielkości po Ajaccio miasto Korsyki. Aby skorzystać ze światła dziennego, zaraz po zacumowaniu wybraliśmy się na spacer. Ponieważ spacer rozpoczęliśmy przed obiadokolacją, zaczęliśmy go znalezieniem miejsca, aby na szybko coś zjeść. Ostatecznie trafiliśmy do piekarnio-cukierni, w której większość z nas zamówiła po bagietce. Po szybkiej konsumpcji udaliśmy na Plac św. Mikolaja. To główny miejski plac, na którym znajduje się pomnik Napoleona Bonaparte. Wzdłuż placu usytuowane są restauracje i lodziarnie. Można usiąść przy stoliku i posiedzieć z dala od ulicznego zgiełku.
Ponieważ zapadł już zmrok, udaliśmy się na jacht, gdzie wachta przygotowała nam kolację. Miejsce w starym porcie jest tak urocze, że zachwycać się nim można zarówno za dnia jak i nocą.
Wieczorową porą warto udać się do kawiarenki, aby skosztować korsykańskiego aperitifu Cap Corse (martini z lokalnym processo).
Kolejnego ranka, przed opuszczeniem Bastii wybraliśmy się na spacer na Cytadelę (Terra-Nova), z której można podziwiać widoki na marinę oraz morski krajobraz. Na Cytadelę można wejść okazałymi schodami lub skorzystać z windy. Wśród atrakcji tej części Bastii są: brama Ludwika XVI, Pałac Gubernatorów, katedra Świętej Marii oraz kaplica św. Krzyża.
Po wypłynięciu z Bastii nastąpiła poprawa pogody. Pozwoliło nam to zrobić przystanek w zatoczce na wyczekiwaną kąpiel w morzu. (https://maps.app.goo.gl/U13d6vERKm6JdS5cA)
Późnym popołudniem wpłynęliśmy po portu w Macinaggio (https://maps.app.goo.gl/yKxMESWCmwGNhDJv9 ) na Korsyce. W marinie było pustawo, miejscowość niewielka, w której jest kilka knajpek, małych sklepików, jeden supermarket i plaża. Widać, że miejscowość powoli szykuje się do zimowego snu. Szybkie zakupy w markecie: bagietka, lokalne wędliny i białe wino i czuliśmy się zadowoleni biesiadując popołudniem na jachcie.
Na kolację wachta przygotowała nam nie lada ucztę, steki z cielęciny, ryż i naszą polską mizerię. Była to fantastyczna uczta dla podniebienia.
Rano szybki spacer po wiosce, zakupy w markecie i ruszamy na Capraię (https://maps.app.goo.gl/PGxvbbyvyrZqn5sr7 ). Port Capraia, to niewielka miejscowość, klimatyczna, ładna, ale to co najładniejsze, znajduje się w miasteczku na wzgórzu. Spacer zajmuje ok. 25 minut, można dojechać również autobusem. Z góry piękny widok na port. Miejscowość jest niewielka, ale tak czyściutka, że dawno nie widzieliśmy tak zadbanej miejscowości. Na wieczorną kolację zamówiliśmy stolik w niedalekiej knajpce, w której serwowane są jedynie dania z frytury. Co nas bardzo zdziwiło i czego tam skosztowaliśmy po raz pierwszy, to małże z frytury. Ciekawe i smaczne danie, chociaż kaloryczne, za to porcje nie były bardzo duże, więc i wyrzuty sumienia też nie były duże. Port Capraia ma od nas 100% rekomendacji!
Poranne piątkowe śniadanie na Capraia, było już naszym ostatnim wspólnym na jachcie. Oczywiście nie mogło zabraknąć włoskiej mortadeli. W sobotę jacht musieliśmy opuścić o 08:00 rano, więc śniadania już nie przygotowywaliśmy na jachcie.
Mieliśmy w planach tankowanie jachtu na Capraia, ale biorąc pod uwagę, że jest to już schyłek sezonu żeglarskiego w tym rejonie i jak mało jachtów było dookoła, nie baliśmy się zaryzykować stania w kolejce i popłynęliśmy po portu macierzystego z planem, aby tam zatankować jacht. Przeczucie nas nie myliło, bez kolejki zatankowaliśmy jacht i podpłynęliśmy do naszej kei, przy której czekała już na nas obsługa z firmy North Sardinia Sail.
Po zacumowaniu, była chwila, aby móc jeszcze zrobić drobne prezenty w postaci włoskich smaków w pobliskim supermarkecie.
Wieczorem udaliśmy na ostatnią wspólną kolację do pobliskiej, znanej nam knajpy. Jedzenie nie jest wyszukane, ale o tej porze roku wybór jest ograniczony.
Ostatni wieczór w marinie pożegnał nas przepięknym zachodem słońca.
Podsumowując: subiektywnie oceniając to fantastyczny i mało doceniany pod względem żeglarskim rejon. Najbardziej pozytywne zaskoczenie rejsu, to wyspa Elba, trzeba tam wrócić koniecznie jeszcze raz na dłużej, aby móc obejrzeć inne miejsca. Minusem była pogoda, która aż tak zła może nie była, aczkolwiek mogłaby nas trochę porozpieszczać dzięki czemu moglibyśmy zażyć więcej kąpieli tych zarówno słonecznych jak i wodnych. Toskania leży jednak dosyć wysoko i koniec września nie jest już tak upalny jak np. o tej porze roku w Grecji. Wrześniowy rejs to także brak tłoków w marinach, w których można było parkować bez problemu, obojętnie o której godzinie się wpłynęło do portu.
Podczas rejsu każdego dnia stawaliśmy w portach, średnio za postój jachtu Bavaria Cruiser 51 płaciliśmy 100 euro (tydzień później kolejna załoga już o połowę mniej). Podczas tygodniowego rejsu zużyliśmy niecałe 80 litrów paliwa i zapłaciliśmy za paliwo 157 euro.
Wspólna kasa jachtu, z której pokrywaliśmy: sprzątanie końcowe, paliwo do jachtu, porty i wyżywienie (w tym 2 razy byliśmy w knajpie płacąc wspólną kasą wyniosła po 200 euro za osobę.